„Czy regularny charakter praktyki religijnej nie stanowi zagrożenia dla wolności serca?”
Pytanie postawione przez żydowskiego filozofa Abrahama Joshuę Heschela wydaje się dziś szczególnie aktualne. Pandemia naruszyła wiele regularnych form praktyk religijnych odziedziczonych z tradycji. Niektórzy nad tym biadają – ale może nie tylko coś tu tracimy (na co zapewne wskazywałby, gdyby żył, sam Heschel), lecz także coś zyskujemy?
Jeśli tracimy – co jest stratą? Jeśli zyskujemy – co jest zyskiem?
I czy pytanie Heschela odnosi się tylko do tego, co powszechnie określa się jako religię? A może warto postawić je w odniesieniu do wszystkiego, co dla kogoś jest w życiu najważniejsze?
Innymi słowy – czy w tym, co najważniejsze warto kierować się jakimiś regułami narzucającymi regularność praktyk i zachowań? A może lepiej w tym, co najważniejsze zachować niczym nie skrępowaną spontaniczność serca?
Co myślicie?